reklama
kategoria: Kraj
27 wrzesień 2025

Stwórzmy zło, jakiego ziemia nie nosiła

zdjęcie: Stwórzmy zło, jakiego ziemia nie nosiła / fot. PAP
fot. PAP
Kiedy przeczytałem scenariusz „Domu dobrego” pomyślałem: dobra, czyli jestem Grześkiem. A skoro nim jestem, to stwórzmy takie zło, jakiego ziemia nie nosiła - powiedział PAP Tomasz Schuchardt. Aktor gra główną rolę w nowym filmie Wojciecha Smarzowskiego, pokazywanym na festiwalu w Gdyni.
REKLAMA

Gośka (w tej roli Agata Turkot) wróciła z Wielkiej Brytanii do rodzinnego miasta. Pracuje jako lektorka języka angielskiego. Mieszka ze swoją despotyczną, uzależnioną od alkoholu matką (Agata Kulesza). Marzy o wyprowadzce i życiu na własnych zasadach. Gdy aplikacja randkowa łączy ją z Grześkiem (Tomasz Schuchardt) czuje, że odnalazła swoją drugą połówkę. Po pierwszym spotkaniu na żywo nie ma cienia wątpliwości, że spotkała wymarzonego mężczyznę – inteligentnego dżentelmena, z poczuciem humoru. Niedługo później Grzesiek proponuje, by Gośka wprowadziła się do jego mieszkania. Ona od razu się zgadza. Jest im dobrze pod jednym dachem. Grzesiek dba o komfort psychiczny Gośki. Radzi, by ograniczyła kontakt z matką. Pewnego dnia kobieta dowiaduje się, że jej partner jest rozwodnikiem i ma kilkuletniego syna. Jest zszokowana, ale ukochany przekonuje, że nie miał kiedy opowiedzieć jej o swojej przyszłości – narzucili sobie tak szalone tempo. Tamten związek należy do przeszłości, tylko ona jest kobietą jego życia. Gośka wybacza Grześkowi. Niedługo później są już po zaręczynach. Niestety, on staje się nerwowy i zazdrosny. Tłumaczy swoje zachowanie problemami w pracy. Ona jest wyrozumiała. Dopiero gdy Grzesiek podnosi na nią rękę, uświadamia sobie, ile czerwonych flag przegapiła.

PAP: Na planie „Domu dobrego” Wojciech Smarzowski zapowiadał, że będzie to rzecz o tym, kiedy zaczyna się przemoc. I rzeczywiście, pokazaliście, że przemoc to nie tylko jawna, fizyczna agresja, ale także subtelniejsze formy – wyszydzanie, izolacja od bliskich, chorobliwa zazdrość, szantaż emocjonalny i finansowy. Sądzi pan, że w naszym społeczeństwie wciąż mamy problem z ustalaniem granic w relacjach?

Tomasz Schuchardt: Tak. Nie mogę przytoczyć wyników badań naukowych, ale mam przypuszczenie graniczące z pewnością, że ten problem wynika z całych wieków zaniedbań, braku rozmów o uczuciach. Wychowywaliśmy się sami. Rodzice, nie mając dostępu do własnych emocji, nie przedstawiali nam świata w sposób prawidłowy. Robiliśmy to na własną rękę, metodą prób i błędów. Przeważały te drugie, dlatego obecnie mamy na terapii przedstawicieli kilku pokoleń. Oczywiście, dobrze, że ludzie trafiają na terapię, bo dzięki temu to się zmienia. Dawniej przemoc była praktycznie niezauważana, a momentami wręcz gloryfikowana. Literatura, filmy, seriale obfitowały w skrzywdzone postacie żądne zemsty, usiłujące wyszarpać sobie sprawiedliwość. Nie potrafiliśmy przemocy zauważyć, zdefiniować. A dopiero wtedy można się jej przeciwstawić.

Przypisywanie kobietom i mężczyznom określonych ról społecznych, narzucanie im określonych obowiązków stworzyło warunki sprzyjające nadużyciom. Od kobiet oczekiwano, że będą gotować, sprzątać, zajmować się dziećmi. Z kolei mężczyźni mieli zapewnić rodzinie bezpieczeństwo finansowe. Stąd już tylko krok do zależności ekonomicznej: my mamy pieniądze, wy nie, więc nie macie zbyt wielu możliwości. Pierwsze ruchy feministyczne miały za zadanie uzdrowić relacje partnerskie, wprowadzić równość w związkach. Jednak ta próba nie spodobała się tym, którzy stosowali przemoc. Sam jestem mężczyzną, ale uświadomionym, po terapiach. Widzę, że mężczyźni długo stawiali opór zmianie. Interesowały ich związki, jakie znali z przeszłości. Relacje jednostronne, w których to oni podejmują decyzje, a kobiety muszą się podporządkować. Próbowali wymusić, by w ich domach nic się nie zmieniło. By nadal obowiązywała zasada: nie odzywaj się i rób to, co chcę. Tutaj wracamy do „Domu dobrego”. W tym filmie Wojtek opowiada, że czasami pod przykrywką zauroczenia, a nawet miłości, dzieją się straszne rzeczy.

PAP: Zetknął się pan w życiu z osobami, które doświadczyły przemocy domowej?

T.S.: Tak.

PAP: Wiedział pan, jak im pomóc, miał odwagę poruszyć ten temat?

T.S.: Nie miałem ani odwagi ani umiejętności. Byłem dzieckiem. W miejscowości, w której się wychowałem, przemoc domowa była częstym zjawiskiem. Nie doświadczyłem jej w domu rodzinnym, ale obserwowałem w okolicy. Wtedy nie miałem narzędzi, by zareagować. Zresztą dorośli także ich nie mieli. Panowała zmowa milczenia. Przemoc była normalizowana. Sąsiedzi i znajomi osób dotkniętych agresją wychodzili z założenia, że to nie ich sprawa, że przecież ich to nie dotyczy. Na tej kanwie powstało wiele przysłów, np. „brudy trzeba prać we własnym domu”, „nie tykaj gówna, bo zacznie śmierdzieć”. Powszechną reakcją był brak reakcji.

PAP: Wyobrażał pan sobie, że ktoś mógłby obsadzić pana w roli przemocowca takiego jak Grzesiek?

T.S.: Zostając aktorem, spodziewałem się, że przyjdzie mi grać różne postacie. Zawsze byłem na to otwarty. Mało tego, chciałbym nadal dostawać takie role. Natomiast konkretnie takiego bohatera sobie nie wyobrażałem. On przyszedł do mnie wraz z decyzją Wojtka, że chce mnie zaprosić do obsady.

PAP: I nie miał pan oporów, by przyjąć tę propozycję?

T.S.: To była dość specyficzna sytuacja. Agata (Turkot - PAP) była już wybrana. Ja zostałem zaproszony na casting, w którym – jak się okazało – uczestniczy wielu wspaniałych aktorów. Wojtek zastanawiał się, kto powinien być bohaterem, o którym on już coś wiedział. Ja zaś – w tamtym momencie – nie wiedziałem praktycznie nic. Otrzymałem dwie sceny, nauczyłem się ich, zagrałem. Pierwsza była sekwencją miłosną, druga - manipulacyjno-przemocową, ale nie ekstremalną, bo takich scen nie wybiera się na castingi. Później okazało się, że Wojtek wybrał mnie. Na pytanie, czy chcę z nim pracować, odpowiedziałem: oczywiście. W końcu to Wojtek Smarzowski. Już jako student krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej marzyłem, żeby u niego zagrać. „Róża”, „Wesele”, „Dom zły” – każdy z tych filmów wywarł na mnie duże wrażenie. Nie miałem oporów, by powiedzieć „tak”. Ale scenariusz otrzymałem cztery, pięć miesięcy później. Dopiero wtedy zobaczyłem, jaki to jest materiał.

PAP: Co pan poczuł?

T.S.: Najpierw było trochę lęku. Zobaczyłem, z jakim trudem wiąże się ta rola, ile zła będę musiał z siebie wykrzesać. Stwierdziłem, że mam dwie opcje. Po pierwsze, mogłem zrezygnować. W tamtym momencie jeszcze miałbym do tego prawo. Moje kolejne odczucia wiązały się z tym, jak postrzegam zawód aktora. A mianowicie, nigdy nie wystrzegałem się ról służebnych. Wiedziałem, że czasami przyjdzie mi zagrać bohatera odległego ode mnie, z którym kompletnie się nie zgadzam. Byłem przekonany, że trzeba to zrobić – i to jak najlepiej – ponieważ to będzie służyło wyższemu celowi. Ten cel dostrzegłem w scenariuszu „Domu dobrego”. Uznałem, że to może być film zaangażowany społecznie. Tak to sobie poukładałem w głowie. Pomyślałem: dobra, czyli jestem Grześkiem. Za tym poszła myśl: skoro nim jestem, to stwórzmy takie zło, jakiego ziemia nie nosiła.

PAP: To się udało. Tylko jak buduje się postać, która jest nie do obronienia? Odbył pan np. konsultacje z psychologami?

T.S.: Nie, choć jestem dość mocno ubogacony moimi prywatnymi spotkaniami z psychologami. Generalnie wszystko, co robię, jest wypadkową moich przemyśleń i obserwacji. Zawsze tak było i to się pewnie nie zmieni. Zebrałem w życiu sporo doświadczeń. Chcąc nie chcąc, naoglądałem się też nieprzyjemnych rzeczy. Tak jak wspomniałem, pochodzę z popegeerowskiej wsi. W latach 90. ta miejscowość była pełna przemocy, alkoholu i osamotnienia. Zresztą podobnie było w dużych miastach, w których poupadały fabryki, zakłady włókiennicze. Ludzie nie wiedzieli, jak się odnaleźć. Jedyną metodą, jaką otrzymaliśmy od naszych prapradziadków, było tłumienie emocji alkoholem. Wojtek przyglądał się temu w kilku filmach.

Pewnie najbardziej naturalne byłoby, że bohater „Domu dobrego” zapija się wódką i jest agresywny. Postanowiliśmy jednak zabrać Grześkowi wszystko, co oczywiste. Zdecydowaliśmy, że jego zło będzie manifestowało się bez tej „oczywistej używki”. Wojtek wymyślił, że mój bohater będzie pił mleko i to będzie jeszcze bardziej okrutne. Przyglądaliśmy się, jak rodzi się zło. Doszliśmy do wniosku, że jego główną pożywką jest manipulacja. Ona ma w mianowniku kłamstwo, a kłamstwo przejawia się w sposobie działania przemocowca. Ludzie przemocowi czerpią radość z krzywdy, jaką wyrządzają innym. Są kłamliwymi istotami stwarzającymi pozory. Wiedzieliśmy, że musimy zbudować solidne pozory. I że z tych pozorów musi kapać coraz większa ilość zła, które na końcu zamieni się w potok nienawiści.

PAP: Jaki koszt emocjonalny pan poniósł, jak otrząsnął się po tym zadaniu? A może dla doświadczonego aktora nie stanowi to problemu?

T.S.: Na pewno nie mam z tym takiego problemu jak dawniej. Ale najpierw trzeba było dorosnąć. Miałem kiedyś taki dowcip: dlaczego trzydzieste urodziny są takie trudne w życiu mężczyzny? Bo wiążą się ze świadomością, że zostało mu ostatnich dziesięć lat dzieciństwa. Jest w tym sporo prawdy. Kilka lat temu, będąc już po trzydziestce, postanowiłem dojrzeć. Stwierdziłem, że najwyższy czas wziąć odpowiedzialność, ale trzeba zrobić to w zdrowy sposób. Musiałem być psychicznie gotowy na dorosłość. Wiem, że mówiąc to kobiecie, mogę brzmieć śmiesznie. Ale rzeczywiście u mężczyzn pewne procesy zachodzą później. Tak przynajmniej było u mnie, bo nie chcę wypowiadać się za wszystkich. Z dojrzałością wiązały się pewne „skutki uboczne”. Jednym z nich była umiejętność radzenia sobie z zawodem. Oczywiście, wciąż nie jest to sytuacja bezkosztowa. Pamiętam moment zakończenia zdjęć w Serocku, czyli w pierwszym mieszkaniu Grześka i Gośki. Zagraliśmy z Agatą scenę gwałtu, byliśmy zniszczeni emocjonalnie.

Rozstaliśmy się w milczeniu, ale z poczuciem, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Poprzednie dwa tygodnie spędziliśmy zamknięci w pomieszczeniu. Kręciliśmy przeróżne sekwencje – od wesołych po smutne i przerażające. Wróciłem do domu, gdzie czekała na mnie rodzina. Mojej młodszej córki Miry jeszcze nie było na świecie, ale żona była już w ciąży. Starsza córka Tośka bardzo ucieszyła się z mojego powrotu. Była sobota, właśnie się obudziłem, a ona zapytała, czy pójdziemy z Bazylem na spacer. Musiałem włączyć trzydziestosekundową pauzę. W tym czasie w mojej głowie miał miejsce dialog: kto to jest tata? Aha, to ja. Co to znaczy Bazyl? A, to nasz pies. Czy idziemy na spacer? Tak, jasne. Dopiero po chwili powiedziałem: oczywiście, kochanie. Wyszliśmy na spacer, bawiliśmy się z psem. Nic więcej nie pamiętam z „Domu dobrego”, ale tych 30 sekund dało mi do myślenia, że jednak koszty są.

PAP: Kilka lat temu Jessica Chastain zagrała ze swoim przyjacielem Oscarem Isaakiem małżeństwo na skraju rozpadu w „Scenach z życia małżeńskiego”. Przyznała wtedy, że po tym serialu ich relacja nigdy już nie będzie taka jak dawniej. Zastanawiam się, czy praca na planie „Domu dobrego” odbiła się na pana znajomości z Agatą Turkot?

T.S.: Podpisałbym się pod tym, że nasza znajomość już nigdy nie będzie taka sama. Ale na pewno nie w tym znaczeniu, że między mną i Agatą nie będzie żadnych relacji. Nikt poza nami nie wie, co przeżyliśmy. Te doświadczenia bardzo mocno nas łączą. Dla mnie w aktorstwie ważny jest partner, granie z partnerem, na partnera, pomaganie sobie nawzajem. Wojtek przyznał nawet, że dlatego mnie wybrał. Wiedział, że Agata będzie potrzebowała człowieka, który zaopiekuje się nią na planie. Paradoks polegał na tym, że graliśmy takie sceny, jakie widzimy na ekranie, a poza kadrem razem przebywaliśmy wspólną drogę, by nadać temu, co się przed chwilą wydarzyło, ludzki wymiar. Sądzę, że po tym filmie nasza relacja pogłębiła się. Zresztą niedawno uczestniczyliśmy razem w castingu. Bardzo dobrze nam poszło. Spojrzeliśmy na siebie i przyznaliśmy, że w ogóle nas to nie dziwi. Znamy się już bardzo dobrze. „Dom dobry” dał nam lekcję aktorstwa.

PAP: Dla granej przez Agatę Gośki – podobnie jak dla wielu kobiet – odejście od przemocowego partnera to dopiero początek kolejnych problemów, samotności, biedy, depresji. Ale trwanie w tej relacji nie spowoduje, że partner się zmieni. Wierzy pan, że ten film otworzy komuś oczy?

T.S.: Nie pracowałbym w zawodzie, gdybym nie wierzył w ideały takie jak ten, że kino może coś zmienić. W „Domu dobrym” mamy przykład tego, co mogłoby się stać w obu wypadkach, bo w pewnym momencie Gośki są dwie. One się rozdzielają. Jedna z nich nie jest w stanie nic zrobić. Takie zakończenie historii jest dla bohaterki jeszcze bardziej dramatyczne. Z kolei drugi wariant pokazuje, że zawsze jest jakieś wyjście. Przyznam, że nie do końca wierzę w to „zawsze”. Terapia nauczyła mnie unikania wielkich kwantyfikatorów. Ale wierzę, że w wielu wypadkach istnieje inna droga. Gośka jest przykładem osoby, która niczemu nie zawiniła. Czasami zdarza się, że znajdujemy się w trudnym punkcie nie z własnej winy. To miejsce w jakiś chory sposób samo nas wybiera. Chcielibyśmy dać widzom nadzieję, że da się z tego wyjść.

PAP: Rozmawiamy w intensywnym dla pana momencie. Trwają zdjęcia do „Lalki”, tymczasem w Gdyni prezentowanych jest kilka filmów z pana udziałem – oprócz „Domu dobrego” także „Ministranci” Piotra Domalewskiego, „Brat” Macieja Sobieszczańskiego i „To się nie dzieje” Artura Wyrzykowskiego. To szczególny czas w pana pracy twórczej?

T.S.: Tak. Bardzo cieszę się, że mogę robić tak różnorodne rzeczy. Pewien czas temu poczyniłem w życiu kilka zmian. One spowodowały, że wszystko robię zdrowiej. Paradoksalnie, kiedy odsunąłem pracę na drugi plan, wróciła ona do mnie ze zdwojoną siłą. Sądzę, że jest to efekt wieloletniej pracy i konsekwencji. Nie pozwoliłem się zaszufladkować. Zawsze szukałem czegoś z drugiego bieguna, jeśli miałem poczucie przesytu w miejscu, w którym się byłem. Ostatnio wykreowałem postać przemocowca, więc teraz odbijam w inną stronę, grając chociażby Stanisława Wokulskiego w „Lalce”. Mam wrażenie, że ten ciekawy czas trwa już trzy lata. Ale gdybym miał podsumować całą moją ścieżkę zawodową od okresu studiów krakowskiej PWST, to niczego nie żałuję. Mam nadzieję, że moment, w którym się znajduję, jest jedynie kolejnym odcinkiem drogi. Nie wiem jeszcze, gdzie mnie ona zaprowadzi.

Rozmawiała Daria Porycka

„Dom dobry” będzie można oglądać w kinach od 7 listopada. Jego dystrybutorem jest Warner Bros. Polska. Obecnie obraz ma szansę na Złote Lwy podczas 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Rozstrzygnięcie konkursu głównego nastąpi w sobotę wieczorem. (PAP)

dap/ wj/

PRZECZYTAJ JESZCZE
Materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Serwisów Informacyjnych PAP, będących bazami danych, których producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez [nazwa administratora portalu] na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione. PAP S.A. zastrzega, iż dalsze rozpowszechnianie materiałów, o których mowa w art. 25 ust. 1 pkt. b) ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, jest zabronione.
pogoda Zielona Góra
14.9°C
wschód słońca: 06:52
zachód słońca: 18:44
reklama

Kalendarz Wydarzeń / Koncertów / Imprez w Zielonej Górze

kiedy
2025-10-02 19:00
miejsce
Cafe Noir, Zielona Góra, al....
wstęp biletowany
kiedy
2025-10-03 19:07
miejsce
JazzKino, Zielona Góra, Jana...
wstęp biletowany
kiedy
2025-10-03 21:00
miejsce
Baloo, Zielona Góra, ul. Moniuszki 16
wstęp biletowany
kiedy
2025-10-05 10:00
miejsce
Hala CRS, Zielona Góra, ul....
wstęp biletowany